PokéPisarz #1 – Zima 2024


Konkurs zakończony!

Zwyciężył/a rh…….51@gmail.com!



Obudziły ją promienie słońca, bezczelnie wdzierające się do jej kajuty przez małe, okrągłe okienko. Dziewczyna z trudem przetarła oczy, oswobadzając posklejane powieki. Sprigatito, jak zwykle zresztą, leżała jej w nogach, Hatenna smacznie drzemała w kapturze powieszonej na krześle bluzy, a Terapagos żywo maszerował po pokoju. Liko pogłaskała swoją partnerkę i łagodnym gestem nakazała jej zejście z wygodnego łóżka. Trawiasta kotka nie była tym zbytnio zachwycona, ale postanowiła uszanować wolę swojej trenerki. Dziewczyna przemyła twarz, dokładnie wyszczotkowała zęby i najdelikatniej jak umiała, wskoczyła w codzienne ubrania, starając się nie obudzić przy tym Hatenny. Chwyciła Terapagosa na ręce i razem z pozostałymi pokemonami udała się na śniadanie.

Gwar rozchodzący się z mesy usłyszała już z daleka. Zwykle to ona była jedną z pierwszych osób w jadłodajni i często pomagała Murdockowi z przygotowaniem śniadania. Tym razem najwidoczniej musiało jej się spać nad wyraz dobrze.

 – Dzień dobry! – powiedziała spokojnym tonem, oznajmiając swoją obecność.

Elektronauci przywitali ją uśmiechem. Liko pozwoliła swoim podopiecznym dołączyć do reszty stworków, które z nieskrywaną chęcią spożywały właśnie posiłek w wyznaczonym miejscu. Każde z nich miało swoją miseczkę, a w nich jedzenie stworzone ze specjalną myślą o ich potrzebach. Fuecoco, jak niemal co ranka, rozłożył łapy nad swoim pustym już naczyniem i zazdrośnie spoglądał w kierunku Quaxly’ego. Ten kwaknął tylko złośliwie, dając do zrozumienia, że z żebrów nici.

 – Dot nie je z nami? – zapytała Liko, zauważając brak swojej przyjaciółki.

 – Stwierdziła, że jest teraz zbyt zajęta – powiedział Murdock, jakby obrażony, że ktoś śmiał w ogóle odrzucić możliwość skosztowania jego śniadania. – Zaniesiesz jej, jak skończysz jeść?

Liko kiwnęła głową i wzięła się za opróżnianie swojego talerza. Wiedziała, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia i nie powinno się go pomijać. Spojrzała jeszcze na swoje pokemony, by upewnić się, że też nie opuszczają posiłku, a potem na umorusaną twarz Roya, który podobnie do Fuecoco, męczył Murdocka o kolejną dokładkę i odpychał argumenty Mollie, jakoby robił się coraz grubszy. Gdy wszyscy skończyli pałaszować, głos zabrał Friede:

 – Trochę nam to zajęło, ale w końcu dolecieliśmy – oznajmił z uśmiechem. – Jeśli wyjrzycie na zewnątrz, powinniście dostrzec dym unoszący się nad wulkanem. Jesteśmy już blisko!

Liko już miała zerwać się na nogi i podziwiać widoki, gdy nagle jej głowę przeszył przeraźliwy pisk, podobny do tego jaki potrafi wydawać kreda, gdy ktoś nieumiejętnie pisze po szkolnej tablicy. Zakryła uszy dłońmi i wykrzywiła twarz w potwornym grymasie. Pozostali Elektronauci patrzyli się na nią ze zdziwieniem.

 – Wszystko w porządku, Liko? – zainteresowała się Orla. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

 – Nie słyszeliście? – Liko zdziwiła się niewzruszeniem towarzyszy. – Tego okropnego dźwięku?

Przekręcili głowami, zaprzeczając.

 – Przepraszam. – Dziewczyna zarumieniła się i skierowała w stronę drzwi. – Chyba potrzebuję trochę świeżego powietrza.

Wychodząc na dziób statku, zobaczyła to, o czym mówił Friede. Na horyzoncie migotały cztery brązowe plamki, które z każdą chwilą stawały się coraz większe. Nad jedną z nich unosił się słup dymu. Z zadumy wyrwał ją profesor i jego Charizard.

 – Nigdy tu nie byłaś prawda? – zapytał, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Ten region potrafi zrobić wrażenie. Tutejsi mieszkańcy twierdzą, że panujący tu klimat jest idealny dla rozwoju pokemonów. Jako główny argument przytaczają wtedy Exeggutora, który tutaj wygląda zupełnie inaczej. Jest większy i duży wyższy, jego głowy dosięgają niemal nieba.

 – I to właśnie gdzieś tu jest Entei? – postanowiła się upewnić. – Ten z Szóstki Bohaterów?

 – Ciężko mi uwierzyć, że ten trop okażę się prawdziwy, ale musimy go sprawdzić – Friede wskazał palcem na rosnący w oczach wulkan. – Oto Wulkan Wela na wyspie Akala, jednej z czterech wielkich wysp regionu Alola. U jego podnóża leży miasto Heahea, gdzie czekają na nas naoczni świadkowie, którzy rzekomo widzieli Enteia. To będzie nasz pierwszy przystanek.

Wyspa rosła z każdą chwilą i Liko zaczęła powoli dostrzegać zabudowania metropolii. Ogarniało ją też wilgotne, tropikalne powietrze, w którym dało się wyczuć delikatną woń siarki. Z góry doskonale widać było piaszczyste plaże, palmowe lasy czy strome, górskie urwiska. Liko zacisnęła nos palcami patrząc, jak Friede zakłada swoje gogle. Najwidoczniej zaczął przeszkadzać mu pył dryfujący w powietrzu. Po chwili dołączył do nich Roy.

 – Więc to jest Alola?! – zapytał, zbierając własną szczękę z ziemi. – Patrz, Fuecoco! Wulkan! Założę się, że żyje tam mnóstwo ognistych pokemonów!

Oczy Fuecoco rozbłysły, a jego płuca zaczęły łapczywie pochłaniać zasiarczone powietrze, jakby było jakąś wyborną delicją. Charizard schwycił go w łapy i posadził na swojej głowie, chcąc zapewnić mu jak najlepsze widoki. Krokodyl był tym faktem zachwycony i wesoło jazgotał. Nie zdołał jednak ukryć wstydliwego burczenia w brzuchu.

 – Chyba możemy lądować! – oznajmił Friede przez smartfona. – Orlo, jaką mamy wysokość?

 – Niecałe pięć kilometrów – odmeldowała mechaniczka.

– Idealnie. – mężczyzna zwrócił się do Liko i Roya. – Schowajmy się w środku i przygotujmy do lądowania.

Cała trójka wróciła na mostek statku, gdzie czekał już Pikachu i Murdock. Mollie i Ludlow zostali oddelegowani do opieki nad pokemonami, a Orla udała się do maszynowni. Lądowanie, choć było czynnością rutynową dla tak doświadczonej załogi, stanowiło manewr niebezpieczny i nikt nie zamierzał ryzykować. Friede dumnie rozsiadł się na fotelu obok Kapitana i obserwował, jak statek obniża pułap. A przynajmniej na to liczył.

 – Friede! Mamy problem! – zabrzmiał głos Dot w głośnikach. – I to poważny!

Profesor zerwał się z miejsca, instynktownie łapiąc za stery i wyglądając przez szybę. Mimowolnie zaczął rozglądać się na wszystkie strony, spodziewając się ataku Pionierów bądź czarnej Rayquazy, która wciąż szalała na wolności. Upewniwszy się, że nikt im nie zagraża, skupił całą swoją uwagę na wariujących wskazaniach statku.

 – Mów co się dzieje!

 – Nabieramy wysokości! – odparła spanikowana dziewczyna. – I nie mogę nic z tym zrobić! Statek nie reaguje!

 – Orla! Orla! – Friede próbował zachować spokój. – Masz tam wszystko pod kontrolą?!

 – Tak jak zwykle! – odparła, przecierając brudne od węgla czoło. – Nie widzę tu niczego nienormalnego!

 – Chyba lepiej, że się wznosimy, niż jakbyśmy mieli nagle spadać, nie? – zapytał bystro Roy. – Nie runiemy chociaż na ziemię.

 – Statek może latać tylko do określonej wysokości – poprawił go Murdock. – Potem zaczyna się robić nieprzyjemnie.

Friede w panice rzucił się do zegarów i wskaźników statku, próbując ustalić sobie tylko znane fakty. Jego czoło z każdą sekundą robiło się coraz bardziej pomarszczone. Nawet Kapitan, zwykle spokojny i wyrafinowany, zaczął dziwnie szybko przebierać oczyma. Liko czuła, że to mogą być kłopoty, z których nie uda im się wyjść bez szwanku. Ponadto jej uszy po raz kolejny przeszył ten nieprzyjemny dźwięk. Postanowiła jednak milczeć, nie chcąc dokładać zmartwień załodze.

Wyspa Akala znów stawała się małą kropką, a Liko zaczynała dostrzegać kolejne wyspy Aloli – Melemele, Ula’Ula oraz Poni. Choć bardzo chciała zachwycić się tym regionem, nie było stosownej okazji. Nie miała doktoratu z aeronautyki, ale gołym okiem widać było, że Asagi uparcie wznosi się ku słońcu i ani myśli odpuścić. Zastanawiała się tylko, jakim cudem statek, który ma przecież jakieś technologiczne limity, potrafi je zignorować i zachowywać się w sposób sprzeczny z logiką.

 – Jesteśmy już na dziesięciu kilometrach – z zamysłu wyrwał ją głos Friede’a. – Nasz maksymalny pułap to dziewięć. Tempo wzrostu wysokości to jakieś pół kilometra na minutę.

 – Wznosimy się cholernie szybko! – Murdock przełknął ślinę. – Friede, co będzie dalej?

 – Lepiej nie pytaj – odparł zdenerwowanym głosem. – Trzymajcie się!


 

Wysokość statku nadal rosła, rosła.

– Orla! Dot! Przejrzyjcie wszystko co się da na statku, by spróbować znaleźć co jest za to odpowiedzialne! Mollie zbierz wszystkie pokemony w jednym miejscu. W najgorszej sytuacji będziemy musieli opuścić statek! – wykrzyczał Friede, samemu nadal próbując znaleźć źródło tego dziwnego zjawiska.

– Opóścić statek?! Chyba sobie żartujesz! Mam zostawić moje największe dzieło?! – zdenerwowana Orla nie mogła pogodzić się z myślą stracenia swojego statku.

– A wolisz zginąć razem z nim?! – odpowiedział Fride.

Po tych słowach nie padła już żadna odpowiedź ze strony Orli. Niestety niE było nawet jednej wolnej chwili by zastanowić się co dalej, gdyż zaraz na jednym z monitorów wyświetlił się obraz, na którym było widać już podstarzałego mężczyznę ubranego jak lokaj. Był to Hamber.

– Witam drogich Elektronautów. – powiedział mężczyzna.

– Pionierzy! Czyli to jednak wy za tym stoicie! Co zrobiliście z naszym statkiem?!

– Doszliśmy do wniosku, że uganianie się za wami, zajmuje za dużo czasu, i łatwiej będzie się was po prostu pozbyć. Wiedzieliście jak silne są magnesy Magnezonów? Wystarczy takich tylko 10 by móc ciągnąć tak wielki statek na tak duże wysokości. – rozejrzał się po kokpicie, po czym jego oczy zatrzymały się na Terapagosie którego trzymała Liko. Widząc to, Liko zaczęła mocniej ściskać pokemona. – Gdy już spadniecie na dół zajmiemy się tym małym, a jeśli uciekniecie ze statku, po prostu znajdziemy was na wyspie i go odbierzemy siłą. W końcu bez swojego statku daleko nie zajdziecie. Żegnam.

Po tych słowach połączenie zerwało się. W tym momencie statek zatrzymał się i przestał się wznosić.

-To już koniec? Zostawili nas? – powiedział zdziwiony Roy.

– Chciałbyś. To dopiero początek. – Gdy tylko Friede wypowiedział te słowa, statek zacząć spadać w dół z wielką prędkością. – Orla uda nam się to jeszcze jakoś odratować?

– … Nie zdążę go już naprawić zanim uderzymy w ziemię… To koniec dla tego malucha. – Odpowiedziała z wielkim smutkiem w głosie.

– Pika! Pikachu Pika!! – powiedział Kapitan po czym wskazał na drzwi wyjściowe z mostku.

-Pikachu ma rację. Przygotować się do opuszczenia Asagi! Niech wszystkie pokemony i członkowie załogi zbiorą się przy wyjściu na pokład statku!

– Ale jak to? Musi być jakiś sposób by uratować Asagi! – powiedział zdziwiony Roy – Zabrała nas w tyle miejsc, a teraz mamy ja opuścić?

– No właśnie! Na pewno coś jeszcze możemy zrobić! – zgodziła się z nim Liko.

– Roy… Liko… – Murdock patrzył na nich ze smutkiem.

-… W takich sytuacjach rozkazy kapitana są absolutne. Idziemy. – powiedział poważne Friede ruszając w stronę wyjścia.

Liko i Roy spojrzeli na siebie przez chwilę ze smutkiem po czym ruszyli za Friedem. Gdy dotarli do wyjścia na pokład spotkali tam czekających już wszystkich członków załogi i pokemony.

– Mamy na statku tylko 4 pokemony które mogą latać, ale tylko 2 nadają się do przenoszenia ludzi. Nie mamy też dużo czasu. Musimy tymczasowo was wszystkie złapać. – Powiedział Friede patrząc na dzikie pokemony które mieszkały na ich statku. Te szybko się zgodziły rozumiejąc sytuację w jakiej się znajdują. Każdy członek złapał po części pokemonów. – Gdy tylko otworzę drzwi wypuszczę swojego Charizarda a Orla swojego Metagrossa. Ja, Liko i Roy wskakujemy na Charizarda który złapie Ludlowa, a Orla, Mollie i Dot wskakują na Metagrossa, Murdock łapiesz się jednej z rąk Metagrossa bo na górę się już raczej nie zmieścisz.

– Gorszego miejsca dla mnie nie było? – Zażartował sobie Murdock próbując trochę rozweselić atmosferę, co mu się udało bo Roy i Liko trochę się uśmiechnęli mimo sytuacji.

-Zaczynamy! – wykrzyczał Friede po czym otworzył drzwi.

Wszystko poszło zgodnie z planem i po chwili wszyscy byli już w powietrzu patrząc jak Asagi dalej leci w dół.

– Nie dobrze! Jeśli dalej będzie spadać jak teraz, spadnie w sam środek Akali! W najlepszym wypadku zniszczy sporo pobliskiej zieleni, a w najgorszym… – powiedziała przerażona Orla.

– Lecimy za nim! Jeśli będzie trzeba spróbujemy go trochę zniszczyć w powietrzu by zmniejszyć zagrożenie przy upadku… – Powiedział Friede po czym jego Charizard zaczął lecieć w dół za statkiem, a za nim leciał Metagross.

Gdy zbliżali się już do Akali wyglądało na to że statek uderzy akurat w polanę w lesie.

-Charizard ryknij najgłośniej jak możesz by wystraszyć jak najwięcej pokemonów z oko- – Friede nie mógł dokończyć bo coś mu przerwało. Był to przeraźliwy ryk. Tak głośny jak żadne z nich jeszcze nie słyszało. Chwilę po tym zaczęli czuć dziwne goraco. Gorąco tak mocne że zaczęło ich odpychać w górę. Goracy powiew powietrza na tyle silny by móc odepchnąć nawet Metagrossa. – Oddalamy się stąd. Jakiś pokemon użył Heat Wava!
-Heat Wava? Chcesz powiedzieć że zwykły Heat wave był na tyle silny by nas zepchnąć z trasy? – ze zdziwieniem krzyknął do niego Murdock – Na tyle by… Zatrzymać spadający statek…?

W tym momencie wszyscy spojrzeli się w stronę Asagi która zaczęła zwalniać. Zwolniła na tyle że wydawałoby się że prawie stoi w miejscu. Po chwili wszyscy usłyszeli kolejny przeraźliwy ryk, po którym nadszedł dźwięk jakby rozrywanej ziemi. Bo tak się właśnie działo. Nagle z ziemi wyrosła wielka góra która zatrzymała się idealnie pod Asagi. Po chwili góra zaczęła cofać się do ziemi. Gdy całkiem wróciła do ziemi Asagi bezpiecznie znalazła się na ziemi.

-Czy… Czy to był Stone Eage?… – powiedział Friede ze zdziwieniem, jednak po chwili zdziwienie przerodziło się w uśmiech – Cokolwiek to był za pokemon był na tyle silny by Heat Wavem zatrzymać spadający statek, a potem użył tak wielkiego Stone Eadea. Całkiem możliwe że ten trop jednak nie był taki zły. Chyba znaleźliśmy naszego Enteia! Lądujemy!

***

Od wylądowania minęła godzina.

– I jak to wygląda? – Spytał Friede.

-Nie tak źle jak się spodziewałam. Kilka dni to zajmie, ale powinnam być w stanie naprawić uszkodzone elementy. -Odpowiedziała Orla.

– Czyli nadal będziemy móc podróżować na Asagi? – spytała uradowana Liko – co za ulga…

-Dobrze, to jak to mamy załatwione, czas zastanowić się co dalej. – Powiedział Friede.

-Ja chcę znaleźć Enteia! – wykrzyczał podekscytowany Roy – Ten jego ognisty atak.. Heat, heat… a! Heat Wave! Fuecoco musimy się dowiedzieć jak stał się tak silny!
– Coco! – odrzekł jego partner skacząc z radości.

– Ja też chcę go znaleźć! Jeśli to rzeczywiście on, zostanie tylko jedne pokemon do znalezienia przed Rayquazą! – powiedziała Liko ściskając Terapagosa.

– Musimy wziąć też pod uwagę to że Pionierzy planują na nas polować… Nie możemy zostać statek tylko z Orlą. -zaczął rozmyślać Friede – Dobrze. Orla, Ludlow, Mollie, Murdock i Dot zostajecie na statku. Dot, w przypadku gdyby coś się stało natychmiast nas o tym poinformujesz i wrócimy najszybciej jak się da. Tym czasem ja, Kapitan, Liko i Roy udamy się do Miasteczka Paniola by popytać się co wiedzą o Enteiu.

***

Pół godziny później grupa dotarła do miasteczka. Gdy tylko do niego wkroczyli podszedł do nich mały staruszek.

– Witamy, witamy w naszym skromnym miasteczku. Jesteście na wycieczce z tatą? – uprzejmie spytał się staruszek.

– Tatą?! – Cała trójka spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Czyżbym już tak staro wyglądał…? – spytał Friede – cóż, jestem ich opiekunem ale nazwanie mnie ich tata to drobna przesada.
-Ojej, czyżbym się pomyliłem? Naprawdę przepraszam. W takim razie co was sprowadza do nas?

– Szukamy Enteia! – wykrzyczał Roy.

-Aaah, rozumiem. Ostatnio coraz więcej plotek o nim się roznosi. Najwięcej ludzi go widziało w okolicach wulkanu. A przynajmniej tak twierdzą.
– Pan nie wierzy, że to Entei? – spytała Liko.

– To nie tak, że nie wierzę. Ale ludzie nigdy nie widzieli go w całości. Tylko jego cień, czy też część jego ciała przez krótki moment. To za mało by być pewnym. Po za tym, mam swoje podejrzenia co do tego. – odpowiedział staruszek.

– A jakie dokładnie? – spytała Liko.

– Tego już nie mogę powiedzieć. Jaka była by zabawa z poszukiwań gdyby odpowiedź dostało się na samym początku, haha. – powiedział starzec, po czym zaczął odchodzić.

– Dziwny staruszek. – powiedział Roy – Ale nieważne, mamy trop! W stronę wulkanu!
I tak jak powiedział Roy, tak też zrobili. Jednak gdy już się zbliżali, prosto na nich wbiegł jakiś mężczyzna.

– Widziałem! Widziałem go! -zaczął wykrzykiwać mężczyzna.
-Uspokój się. Co się stało? – Friede złapał mężczyznę i potrząsnął nim delikatnie by ten się uspokoił.

-Entei! Prawdziwy Entei! Jedna z legendarnych bestii jest tutaj na wyspie!

– Gdzie go widziałeś?! – zapytał podekscytowany Roy.

– Mógłbyś nam pokazać? – spytała Liko która też nie mogła już się doczekać spotkania kolejnego członka drużyny Luciusa.

– Nie ma mowy że tam wracam! On był przerażający! Jeśli nie boicie się o własne życie to sami idźcie sobie to sprawdzić! Po tym jak go spotkałem wbiegł do jaskini prowadzącej do wnętrza wulkanu, gdzieś w tamta stronę. – powiedział mężczyzna po czym wskazał palcem.

– Dziękujemy! – powiedzieli razem Liko i Roy po czym pobiegli we wskazaną stronę.

– Ej! Czekajcie! Pika Pi! – krzyknęli do nich Friede i Pikachu, po czym pobiegli za nimi.

-Hehe. – uśmiechnął się zostawiony mężczyzna, po czym wyjął mikrofalówkę – Wszystko zgodnie z planem. Cel udał się w stronę jaskini.

Liko! Roy! Czekajcie! – Friede dogonił dwójkę i złapał ich przed wejściem do jaskini. – Pamiętacie jak to wyglądało w jaskini z Moltresem, prawda? Nie chcemy powtórki z tego. Trzymamy się razem i nie oddzielacie się ode mnie.

– No dob-
-Wy tam! Zatrzymajcie się! – Roy nie zdążył nawet dokończyć swojego zdania, bo przerwał mu kogoś głośny krzyk. – Kim jesteście i co tu planujecie?!

Stanął przed nimi młody ciemnoskóry chłopak. Niemiał na sobie żadnej koszulki, miał tylko spodenki i wisiorek na szyi. Miał ciemnobrązowe włosy z domieszkami czerwieni.

– A kim ty jesteś? – spytał Friede.
– Jestem Kiawe, jeden z Kapitanów Próby wyspy Akala! Słyszałem, że w ostatnich godzinach grupa podejrzanych ludzi zaczęła kręcić się w tej okolicy! Więc? Kim wy jesteście, i co tu robicie?
-Kaptan Próby, heh? Jestem Friede, kapitan Elektronautów.

– Jestem Liko, też należę do Elektronautów.

– A ja to Roy! Też jestem Elektronautom!

– Friede, kim jest Kapitan Prób? – spytała Liko.

-Hmmm? Żeby to łatwo wyjaśnić… To ważna osoba w kulturze Aloli. Można by ich porównać do Liderów Sal w innych regionach. – wytłumaczył Friede.

– No więc co tu robicie? – Spytał już trochę zniecierpliwiony Kiawe.

-Szukamy Enteia. Słyszeliśmy że pojawia się tu w okolicy. – wyjaśnił Friede – A jeśli chodzi o podejrzaną grupę, o której mówiłeś, mam pewne podejrzenia kim mogą być. Od dłuższego czasu latają za nami i próbują nam ukraść pokemona. Jeśli na nich trafimy, zajmiemy się nimi, więc pozwól, że my już pójdziemy.

Friede skierował się w stronę jaskini, jednak Kiawe zastawił mu drogę.

– Wątpie by ktoś mógł złapać tego pokemona więc o niego nie musze się martwić, ale wnętrze wulkanu jest bardzo niebezpieczne. Jest tam pełno pokemonów które mogą wam zagrozić. Nie przepuszczę was, jeśli nie udowodnicie mi że jesteście na to gotowi. – Powiedział po czym wyciągnął pokeballa z którego wyszedł Charizard.

-A więc to tak. – Friede uśmiechnął się – stoczmy więc równą walkę. Charizard!

Z pokeballa Friede wyskoczył Charizard i stanął naprzeciwko Charizardowi Kiawe.

– Ooo, też masz Charizarda! Podoba mi się to! Rozpaliłem się!!!

– Charizard, zaczynamy! Dragon Claw!

– Odeprzyj to Slashem! A teraz odeprzyj to Aerial Acem!

Raz po raz wymieniali się ciosami . Obydwa Chraizardy wydawały się już trochę zmęczone.

– Dobra Charizard! Czas to zakończyć! Moim całym ciałem, duszą, i siłą! Szczyt wszystkiego czym jestem i co mam, stań się płonącym płomieniem, który płonie niczym góra Akali! Inferno Overdrive!!!

– W końcu ten moment. – Friede uśmiechnął się – Nie uda nam się tego uniknąć więc… Charizard! Flamethrower!

Ataki zderzyły się ze sobą, jednak przewaga siły Ataku Z była widoczna od razu. W chwilę zaczął przepychać się przez ogień Charizarda Friede.

– A teraz przebij się przez niego Dragon Clawem prosto w stronę przeciwnika!

Gdy tylko charizard zakończył swój Flamethrower, atak z przyśpieszył, jednak charizard był już na to gotów. Z całych sił wybił się prosto w atak co doprowadziło do wybuchu, przez który nic nie było widać.

– O nie! Charizard! Czy Friede przegrał? – podskoczyła aż przerażona Liko.

A gdy kurz w końcu opadł im oczom ukazał się… Charizard Frieda stojący naprzeciwko przeciwnika z nadal aktywnym Dragon Clawem na łapach… Pokemony patrzyły na siebie przez chwilę po czym…

– Charizard jest neizdolny do walki! Wygrywa Friede! – wykrzyczał Roy.
– Roy?! Od kiedy ty jesteś sędzią?! – spojrzała zdziwiona Liko.

Gdy Charizard Kiawe upadł, ten przywrócił go od razu do pokeballa, po czym podszedł do Frieda.

– Dobra walka. Widzę że jednak jaskinia nie będzie dla was takim zagrożeniem. To nagroda dla was. – powiedział podając butelkę Moomoo mleka do Frieda. – A to dla dwójki waszych maluchów.
Liko i Roy ze zdziwieniem przyjęli butelki. – Ale przecież my nie walczyliśmy.

– Nie szkodzi! Mleko Moomoo jest zdrowe dla waszych pokemonów! Dzięki niemu staniecie się zdrowsi i silniejsi! – wykrzyknął, biegnąc z pięcioma skrzynkami butelek mleka które wcześniej niósł dla niego jego charizard.

Naprawdę?! Fuecoco, pij! – Wykrzyczał Roy podając butelkę Fuecoco który w chwilę wyzerował całą butelkę. W tym czasie Friede podał swoją butelkę Charizardowi by ten trochę ozdrowiał po ciężkiej walce.

– Liko, ty nie dajesz go swojej Sprigatito? – spytał Roy.

– Zostawię je może na później. – odpowiedziała, po czym spojrzała w stronę jaskini. – Entei…

Gdy tylko weszli do jaskini od razu odczuli różnicę w temperaturze. Była to w końcu jaskinia będąca tuż przy wulkanie. Idąc w głąb jaskini natrafili na kilka rozwidleń, każde zapisując w telefonach by później nie zgubić się w drodze powrotnej. Jednak jedna rzecz przez całą drogę ich niepokoiła. Nie spotkali prawie żadnych pokemonów.

– Myślicie że wszystkie wystraszyły się Enteia i uciekły? – spytał Roy.

– Jest to jedna z możliwości. Wystraszyły się Enteia, albo ktoś inny je wygonił. – odpowiedział Friede.

Liko nie uczestniczyła zbytnio w dyskusji, bo przez cały czas myślała o Enteiu oraz o tym dziwnym dźwięku, który słyszała wcześniej na statku. Nagle jakby na zawołanie znów go usłyszała. Tym razem o wiele wyraźniej. Jakby słyszała skąd dobiegał. Spojrzała się w stronę z której nadciągał dźwięk, gdzie zobaczyła na ścianie cień czegoś na czterech łapach.

– Entei?! – wykrzyczała ze zdziwieniem po czym ruszyła w tamtą stronę.

Jednak gdy tylko postawiła kilka kroków w kierunku tego tunelu, usłyszała inny dźwięk nad swoją głową. Dźwięk zapadającego się sufitu. – Nie zdążę się zatrzymać. Biegnąć przed siebie też nie ucieknę. Co tera-

Z myśli wyrwało ją mocne pchnięcie do przodu. Był to Kapitan Pikachu, który zareagował najszybciej ze wszystkich i od razu wyskoczył w stronę Liko. Udało mu się popchnąć Liko trochę dalej i wylądować obok niej. Po chwili sufit całkiem się osunął blokując możliwość powrotu.

– Liko! Kapitanie! Słyszycie mnie?! – wykrzyczał przerażony Friede. Po chwili na szczęście mógł odetchnąć z ulgą.

-Tak! Nic nam nie jest! Kapitan mnie odepchnął i oboje jesteśmy bezpieczni. – odpowiedziała Liko zza ściany ziemi.

– To dobrze… Przez tą kupę gruzu raczej nie przejdziemy, a możemy nawet ryzykować ponownym jej zawaleniem się, więc rozdzielamy się i szukamy drogi by się znaleźć. Ja pójdę z Royem, a ty Kapitanie zajmij się Liko.

– Pika! – Odpowiedział Pikachu zapewniając swojego trenera, że nie ma się o co martwić.

Gdy Liko spojrzała w miejsce gdzie wcześniej widziała cień, teraz nie było już nic. Trochę posmutniała, ale po chwili z myśli wyrwał ją ponownie okropny dźwięk który wcześniej słyszała. Sprigatito widząc grymas na twarzy swojej trenerki wskoczył jej na ramię i przytulił się do niej.

– Dziękuję Sprigatito, ale już mi lepiej. Kapitanie, wiem że może to trochę dziwnie zabrzmieć w sytuacji w której jesteśmy, ale chyba wiem gdzie mamy iść. – powiedziała Liko.

Pika? Pika pi. – Odpowiedział trochę zdziwiony Pikachu, ale po chwili ruszył głową jakby mówiąc „prowadź.”

Szli już tak dobre kilkanaście minut. Mijali sporo rozwidleń, jednak Liko za każdym razem wiedziała gdzie ma iść. Dźwięk zaczynał wydawać się coraz bliższy i coraz bardziej wyraźny. Powoli z okropnego tarcia zaczął się przemieniać w jakiegoś rodzaju pisk.

– Jeszcze tylko jeden zakręt i będziemy… u źródła! – powiedziała wbiegając do części tunelu z której wydawało jej się, że dochodzi ten pisk. Gdy się rozejrzała, nie widziała już dalszej części tunelu, wyglądało to jakby zostało wyrzeźbione na wzór pokoju. A w jednym rogu, nieopodal malutkiego stawu lawy leżały…

– Chwila, czy to nie są…

*

Tym czasem po stronie Roya i Friede.

– Friede daleko jeszcze to Liko? Zaczynam się o nią martwić… – spytał Roy.

– Jeśli nasza wspólnie robiona mapa się zgadza, pod warunkiem że za kilkanaście metrów będzie połączenie przy zakręcie powinniśmy dotrzeć do miejsca przez które szła. Z jakiegoś powodu nagle przyśpieszyła, aż dotarła do jakiejś większej części jaskini. – odpowiedział Friede – Niedługo ją dogonimy.

– Nie sądzę by miało wam się to udać. – Powiedział mężczyzna który wyszedł z tunelu przed nimi. Był to Hamber.

– Pionierzy! Co wy tu robicie?! Też przyszliście po Enteia?! Nie pozwolimy wam go zabrać! – Wykrzyczał Roy.

– Enteia? Nadal w to wierzysz chłopczę? Nie obchodzi nas nic takiego. Jesteśmy tu tylko po Terapagosa. – odrzekł lokaj.

– Nie myśl że tak łatwo pozwolimy ci go zabrać. Zatrzymam cię tu i teraz. – powiedział Friede wyciągając swojego pokeballa.

– Wynik tej walki i tak nie ma znaczenia, ale zabawię cię przez trochę. – odpowiedział Hamber także wyciągając pokeballa.

– Charizard!
– Dusknoir.

*

Liko powoli zbliżyła się do tego co ujrzała.

– To są jajka pokemon. Czy to mogą być jajka Enteia?! Czy Entei może w ogóle składać jajka?!

Wtedy ponownie usłyszała ten dźwięk. Tym razem dokładnie wiedziała skąd dobiega.
– Ten dźwięk… dochodzi z jajka? Jajko… próbuje mi coś powiedzieć? – Gdy Liko podniosła je do rąk i zastanawiała się nad tym co to może oznaczać, w tym samym momencie jajko pękło. – Ehh?! Czy to ja zrobiłam?! Czy ja je zniszczyłam?! – A dokładnie to nie jajko, tylko jego skorupka. Po chwili cała rozpadła się na małe kawałeczki a ze środka wydostał się mały, i słodki pokemon.

– Wow… To pierwszy raz jak widzę jak pokemon wykluwa się z jajka. Jaki on uroczy! – W tym momencie Sprigatito delikatnie uderzyła łapką w Liko – Nie obrażaj się już, ty też jesteś urocza. – Uśmiechnęła się po czym zaczęła uważniej przyglądać się świeżo wyklutemu pokemonowi. – Wow, jakie ma ładne futerko, do tego takie mięk… twarde? Jest z kamienia? Co to właściwie za pokemon? – Gdy za zastanawiała się nad nazwą pokemona, ten nie myśląc dużo polizał dziewczynę. – Ej, ale bez lizania, to łaskocze, hahaha.

Postawiła go obok na ziemi i przyglądając mu się zaczęła rozmyślać czym on mógł być. Z wyglądu bardzo przypominał Growlitha, jednak kamienne elementy i ułożenie futerka nie pasowało. Czyżby to mogła być preewolucja Enteia? A może tak wyglądają małe Enteie, zaraz po wykluciu. Z rozmyślań jednak wyrwał ją znajomy już jej głos.

– W końcu cię znalazłem. Raczej domyślasz się po co tu jestem. – Powiedział do niej Amethio, obok którego stał już gotowy do walki Ceruledge.

Dziewczyna natychmiastowo złapała Terapagosa, który przez cały ten czas stał obok niej.
– Nie oddam ci go! Sprigatito, będziemy walczyć!

-Nya! – odparł Sprigatito, który stanął przed swoją trenerką, gotowy do walki z przeciwnikiem.
– Pika! – obok niego stanął Kapitan Pikachu, by tak jak obiecał swojemu trenerowi, ochronić Liko.

– Sprigatito, Leafage!

– Cerulage Psycho Cut.

Cerulage z łatwością przeciął atak Sprigatito.

– Cerulage Bitter Blade.

Jeden atak, jedno cięcie. Tyle wystarczyło by Sprigatito nie mógł więcej ustać.

– Sprigatito! Ale jak to? Jednym atakiem? – mówiła z przerażeniem w głosie Liko.

– Pika! – wykrzyczał Pikachu skacząc w stronę Cerulaga z naładowym Thunder Punchem.

Cerulage zablokował atak krzyżując swoje ręce mieczo-ręce, jednak atak i tak trochę go zranił i odrzucił do tyłu.

– W przeciwieństwie do Sprigatito, ty jesteś silniejszy. W końcu należysz do niego. – powiedział Amethio myśląc o Friedzie i wszystkich swoich porażkach w walce z nim. – Tym razem jednak będzie inaczej. – Powiedział wyciągając z kieszeni kulę do terastalizacji. – Cerulage!

Po chwili Cerulaga otoczyła aura terastalizacji, a jego typ zmienił się na duchowy.

Pika pika pika pika pika pika pi! – wykrzyczał pikachu ładują i po chwili wbiegając w Cerulaga używając Volt Tackle.

-Cerulage, przyjmij atak i uderz Bitter Swordem!

Cerulage posłusznie przyjął atak próbując blokować go rękoma. Po chwili ręce zapłonęły błękitnym płomieniem i trafiły prosto w Pikachu.

Pika! – Kapitan mocno oberwał i został odrzucony przez atak.

– Kapitanie, nic ci nie jest?! – wykrzyczała zmartwiona Liko.

-Chu! – powiedział Pikachu jakby chciał jej powiedzieć, by na razie nie podchodziła.
– Pika pika chuuuu! – Po chwili Pikachu wyskoczył i zaatakował przeciwnika swoim Thunderboltem.

Cerulage otrzymał kolejne obrażenia ale nadal się trzymał.

– Cerulage, użyj Night Slasha!
W jeden moment Cerulage znalazł się idealnie przed Pikachu. Kapitan spróbował zatrzymać atak swoim Thunder Punchem, jednak i tak mocno oberwał. Pikachu już o resztkach sił, ponownie podniósł się.

Pika pika chu! – skoczył w kierunku Cerulagea ze swoim Thunder Punchem, jednak…

-Shadow Force.

Chwilę przed tym gdy atak miał trafić, Cerulage zniknął z pola widzenia Pikachu. Jednak po chwili pojawił się na nowo.

-Kapitanie, za tobą!
Jednak ostrzeżenie nie dotarło w czas. Zanim Pikachu zdążył się odwrócić został zaatakowany Phantom Forcem, po którym padł nieprzytomny.

-Jesteś silny. Jednak prawdziwa siła pokemona ukazuje się podczas jego wspólnej walki z trenerem. – powiedział patrząc na Pikachu – Nie mam zamiaru już więcej przegrywać. Nie ważne czy to z małym kotkiem, czy to z wielką Rayquazą. Nie przegram już z nikim. – powiedział Amethio, powoli zbliżając się do Liko. – A teraz oddaj Terapagosa.

*

– Charizard Dragon Claw!

-Dusknoir Shadow Punch!

Pokemony zderzyły swoje ataki, po czym odskoczyły od siebie na odległość.

– Ta walka nigdzie nie zmierza. Charizard, czas dać z siebie wszystko! Terastalizacja!

Friede rzucił kulą do terastalizacji i przemienił swojego Charizarda w tym dark.

– W takim razie też z tego skorzystamy. Dusknoir.

Hamber także rzucił kulą do terastalizacji a po chwili jego Dusknoir został otoczony mocą terastalizacji. Jednak jego typ został taki sam.

– Wygląda na to że to ja mam tu przewagę. – uśmiechnął się Friede.

– Jeśli tak uważasz. – odrzekł Hamber.

*

Liko z całych sił ściskała Terapagosa, nie chcąc za nic go oddać. Gdy Amethio był już prawie przed Liko, ledwo wykluty pokemon wyskoczył przed Liko i zaczął warczeć na chłopaka.

– Cerulage.

Pokemon jednym ruchem ręką odrzucił małego na drugi koniec pokoju.

– Nie! -wykrzyczał Liko z przerażeniem.

– A teraz. Oddaj. Terapagossa.

Amethio zaczął sięgać do małego żółwia, jednak wtedy wszyscy usłyszeli ogromny ryk. Główny powód dla którego Liko przyszła tu z Royem i Friedem. W drzwiach pojawił się… Entei? Nie, to nie był on, postura przypominał Enteia, ale to na pewno nie był on. Gdyby Liko miała wybrać ze znanych jej pokemonów, powiedziałaby że jest to Arcanice. Ale podobnie jak tamten mały, jego futro było inne… Jakby z kamienia.

– Cerulage, Phantom Force!
Arcanine nie poruszył się. Czekał. Czekał na odpowiedni moment. Gdy tylko Cerulage wyszedł w końcu z cienia by zaatakować… Pojawił się przed nim wielki kamień który uderzył w niego z ogromną prędkością i wbił go w ścianę. Po chwili było słychać dźwięki jakby pękającego szkła. Terastalizacja skończyła się, a Cerulage zemdlał.

– Jednym… atakiem… – Amethio nie mógł uwierzyć w to co widział. Nie chciał uwierzyć w to co widział.

Po chwili Arcanine spojrzał się na niego i znów głośno zaryczał. Amethio wiedząc, że nic więcej tu już nie osiągnie, przywrócił swojego pokemona do pokeballa i uciekł. Następnie Arcanice skierował swoje spojrzenie na Liko która właśnie kucała przy wcześniej uderzonym Growlithcie. Gdy zobaczył jak Liko zaczyna go podnosić znowu głośno ryknął i podbiegł do niej, ale…
– Proszę! Poczekaj! Chcę pomóc. Ten mały mnie obronił. Nie chcę go skrzywdzić. – powiedział Liko.

Arcanine był nie pewny czy powinien jej ufać ale zatrzymał się i uważnie ją obserwował. Ta wyjęła butelkę mleka Moomoo które wcześniej otrzymała i powoli zaczęła nalewać małemu do ust. Po chwili Growlith wstał, złapał butelkę z rąk Liko pyszczkiem i przechylił, w chwilę wypijając całą zawartość.
– Zwolnij trochę, bo się zakrztusisz. – z uśmiechem powiedziała do niego Liko.

*

– To będzie nasz ostatni atak! Charizard Tera Blast!
– Dusknoir, Shadow Ball.

Obydwa pokemony, już mocno zmęczone, resztkami siły wystrzeliły po ataku, te jednak nie zderzyły się ze sobą, tylko minęły się i uderzyły w przeciwne pokemony. Po chwili nastał dźwięk pękającego szkła i Dusknoir padł na ziemię.

-Przyznaję, przegrałem tą walkę. Ale tak jak mówiłem, nie miało ona i tak znaczenia.- powiedział Hamber. Po chwili z rogu wyszedł Spinel wraz ze swoim Umbreonem.

– Rozumiem, że teraz moja kolej. – uśmiechnął się.

– Możemy mieć mały kłopot. – Friede krzywo uśmiechnął się do Roya. W tym samym momencie było ponownie słychać dźwięk pękającego szkła. Terastalizacja Charizarda zakończyła się, a ten nie miał już więcej sił.

– Nie martw się Friede! My się nim zajmiemy! Fuecoco, teraz nasza kolej! – zawołał Roy.

Wtedy z tunelu z którego wcześniej wyszli Hamber i Spinel, wybiegł Amethio.

-Misja nie udana. Pojawił się pewien problem. Duży problem.

– Znowu zawaliłeś? Jedyne co miałeś zrobić to zabrać żółwia małej dziewczynce. Jak to popsułeś? – powiedział do niego Spinel. – Z resztą, nie ważne, zaraz zajmiemy się tymi tutaj i pójdziemy odebrać Terapagosa. Umbreon, użyj –

Nie zdążył wypowiedzieć nawet nazwy ataku, gdy nagle w jego Umbreona trafiła salwa wielkich kamieni po której ten nie był już nic w stanie zrobić.

– Co to było?

Nagle za nimi pojawił się Arcanine na którego grzbiecie siedziała Liko.
– To rzeczywiście jest spory problem. – powiedział Hamber. – Niestety, ale tym razem, więcej tu już raczej nie zdziałamy. Spinel.

– Nie zdążyłem nawet nic zrobić. – powiedział Spinel po czym wypuścił z pokeballa Beheeyema który użył teleport, i całą trójka zniknęła.

– Liko, nic ci nie jest! – wykrzyczał szczęśliwy Roy podbiegając do niej i Arcanina. – Wow! Co to za pokemon?! Przypomina Arcanina! Mogę też na nim usiąść?

*

Chwilę później, trójka bohaterów opowiedziała sobie co działo się po ich stronie.

– Ale pomyśleć że znajdziemy tutaj Hisuańskiego Arcanina. I to z młodymi. To wielkie odkrycie! – powiedział podekscytowany Friede.

– Czyli to jednak Arcanine? I co znaczy Hisuański? – zapytała zdziwiona Liko.

– Zanim region Sinnoh był znany pod swoją aktualną nazwą, mówiono na niego Hisui. Występowało tam wiele pokemonów których nie spotkasz nigdzie indzie. Jedną z nich była właśnie regionalna forma Arcanina. Jednak przez wiele lat ekosystem w Sinnoh uległ sporej zmianie, a Hisuańskei Arcaniny zaczęły być rzadko widywane, do tego stopnia, że w końcu uznano je za wymarłe. Ale nie dziwię się, że temu udało się przetrwać. Z taką wielką siłą, nie musiało być mu aż tak ciężko. Zastanawia mnie jak dużo trenował by to osiągnąć.

– A właśnie! Co do tego, Arcanine ma na sobie naszyjnik z czyimś zdjęciem. Arcanine, mogę? – Arcanine schyliła się do Liko by ta zdjęła z niej jej naszyjnik, po czym ta go otworzyła. W środku było czarnobiałe zdjęcie trenera oraz jego sześciu pokemonów, z których jednym był Arcanine.

– Ten trener… Te pokemony… Czy to możliwe… Nie, to by nawet wiele wyjaśniało! – zaczął mamrotać z podekscytowaniem Friede.

-Czego się dowiedziałeś z tego zdjęcia? – zapytał zdezorientowany Roy.

– Trener na tym zdjęciu był jednym z najważniejszych ludzi w trakcie rozwoju Sinnoh. Pojawił się jakby znikąd, od początku rozumiał pokemony jakby koncept przyjaźnienia się z nimi był dla niego czymś całkowicie oczywistym. Rozwiązał wszystkie problemy z panującymi tam silnymi pokemonami i wprowadził Hisui w nowy etap. Sinnoh.

– Wow… Chwila. Czyli chcesz powiedzieć że ten pokemon żyje od kilkuset lat?! I co on robi na Aloli?! – Roy był tym wszystkim tylko jeszcze bardziej zmieszany.

– Na to już ci nie odpowiem. Może to jedna z tajemnic na które nie poznamy odpowiedzi.

– Czyli ostatecznie jednak nie było tu Enteia, tylko ten Hisuański Arcanine. – stwierdziła trochę smutno Liko.

W tej chwili jakby czując smutek u Liko Growlithe wskoczył jej na kolana i zaczął ją lizać.

– Nie! Growlith przestań, to łaskocze! – Liko zaczęła się śmiać i po chwili całkiem zapomniała o sprawie z Enteiem.

– A właśnie. O co chodzi z tym Growlithem? Z tego co kiedyś czytałem hisuańskie growlithy nie zaprzyjaźniały się od tak z ludźmi. Potrzebowały do tego dużo czasu. – zapytał Friede z ciekawości przyglądając się maluchowi.

– Może to dziwnie zabrzmieć – zaczęła niepewnie Liko – Ale pamiętacie jak na statku nagle spytałam się czy czegoś nie słyszycie? Usłyszałam wtedy okropny dźwięk. Gdy weszliśmy do jaskini znowu zaczęłam go słyszeć i to coraz bliżej i dokładniej. Idąc za jego dźwiękiem dotarłam do jajka z którego wykluł się ten maluch.

– Ciekawe. Nigdy o niczym takim nie słyszałem. Przypomina to trochę sytuacje z niektórymi Riolu. Podobno potrafią wyczuwać aurę i gdy znajdą człowieka z podobnym poziomem aury potrafią się rozumieć i wyczuwać na odległość. To na pewno nie chodzi o to samo ale może to coś podobnego. Można powiedzieć, że jesteście sobie przeznaczeni. – wyjaśnił uśmiechając się do Liko.

– Naprawdę? – Spojrzała z podziwem na Growlitha.

Ten przekręcił głową jakby mówiąc, że nie rozumie o co chodzi, po czym lekko szczeknął i uśmiechnął się do Liko.

*

Godzinę później grupa wróciła pod statek z eskortą ze strony Arcanine i Growlitha. Po drodze zatrzymali się też w miasteczku Paniola by wyjaśnić sprawę z podobno biegającym tu Enteiem. Roy i Friede wrócili już na statek. Została tylko Liko wraz z Arcanine i Growlithem.
– Naprawdę dziękuję wam za wszystko co dzisiaj się stało. Gdyby nie wy, nie wiem jak to mogłoby się zakończyć. Dziękuję. – Powiedziała, przytulając ich dwójkę.

Gdy miała już wrócić na statek, Growlith znów do niej szczeknął. Liko odwróciła się by zobaczyć małego niebędącego pewnym co powinien zrobić. Obracał głowę w stronę mamy i Liko na przemian. Liko podeszła do niego ponownie.

– Cieszę się że chciałbyś ze mną iść, ale dla ciebie na to jeszcze za wcześnie. Powinieneś zostać z mamą. Ja kiedyś tu wrócę. A gdy ty i ja będziemy starsi, razem wyruszymy na naszą wspólną podróż, dobrze?

Lite! – Growlith szczeknął z radością i podbiegł z powrotem do matki, patrząc jak Liko powoli wchodzi na statek.

– O Liko, też już wróciłaś! – Liko usłyszał głos Orli.

-Tak, już jestem! Za ile odlatujemy?

– Odlatujemy? O czym ty mówisz? Przecież mówiłam że naprawy zajmą z kilka dni.

Liko zaczerwieniła się cała ze wstydu, przypominając sobie, jak chwilę temu pożegnała się z Arcanine i Growlithem jakby miała już odlatywać.

Nie martw się tak o to. – Friede podszedł do niej i poczochrał jej głowę. – Każdy może czasem się pomylić. A teraz leć do nich, póki możesz.

Liko próbując się uspokoić, delikatnie klepnęła się po policzkach po czym stanęła przy zejściu ze statku.

– Dobrze. To ja wychodzę!

KONIEC